Dlaczego prawo autorskie „gryzie się” z copywritingiem i jak temu zaradzić
Dzień jak co dzień.
Przeglądasz Internet w poszukiwaniu potrzebnych Ci informacji.
Powiedzmy, że chcesz kupić dobrą parasolkę- w końcu za oknem już jesienna aura. Jesteś jednak wytrawnym konsumentem. Dla Ciebie „dobra parasolka” znaczy coś bardzo konkretnego. Interesuje Cię TYLKO parasolkowy odpowiednik Porsche. I to zakupiony u osoby, która z pasji do tych akcesoriów poświęciła im całe swoje zawodowe życie.
Po kilku godzinach researchu w końcu trafiasz na stronę parasolkowego butiku, który spełnia Twoje wysublimowane wymagania.
Witryna sklepu jest piękna.
Oferowany asortyment jest godny króla.
Po właścicielu od razu widać, że w parasolkowym biznesie „zjadł” przysłowiowe „zęby”
Mimo to, przed rzuceniem się w wir zakupów życia, kursor Twojej myszy jeszcze szybuje w kierunku zakładki „blog”.
Potrzebujesz tego ostatniego potwierdzenia, namacalnego dowodu słuszności swoich konsumenckich wyborów: wiedzy eksperckiej, którą właściciel sklepu dzieli się w pieczołowicie przygotowywanych artykułach.
To, co zastajesz na blogu sprawia, że gdybyś akurat pił herbatę to NIECHYBNIE byś się nią zakrztusił.
Wpisy na blogu składają się z tytułów oraz … plików tekstowych do pobrania.
Tylko niezdrowa ciekawość powoduje, że ściągasz i otwierasz pierwszy z brzegu plik.
W środku, owszem, znajdujesz całkiem zgrabny artykuł zatytułowany „Parasolki dżentelmenów epoki wiktoriańskiej”. Jednak Twoją uwagę przykuwa coś innego.
Dosłownie całe litanie prawnych zastrzeżeń i pouczeń, jakie „wciśnięto” do tekstu.
Masz więc wątpliwą przyjemność dowiedzieć się, że…
Autorem artykułu jest Jan Kowalski z agencji content marketingowej „Contencik”, który wyraził zgodę na jego udostępnienie czytelnikom bloga.
Artykuł został opublikowany w formie niezmienionej w zakresie treści i formy utworu.
Autor oświadcza, że wykonując nadzór na sposobem korzystania z artykułu uważa go za rzetelny.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Zachodzisz w głowę: o co chodzi?
Już tłumaczę.
Co prawo autorskie mówi o copywritingu?
Przyznaję, odrobinę przekoloryzowałem przykład z content marketingiem dla sklepu z parasolkami. Nikt w takiej formie (mam nadzieję!) nie publikuje wpisów na swoim firmowym blogu. Jednak wspomniane „prawnicze litanie”, którymi zostałeś „poczęstowany” przez fikcyjną agencję „Contencik” są – jak na ironię – prawdziwe.
Prawdziwe to znaczy, że zostały one napisane na podstawie obowiązujących przepisów.
Konkretnie- art. 16 Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz. U. z 2019 r. poz. 1231 z późn. zm.) stanowi, że autorowi przysługuje prawo do:
1) autorstwa utworu;
2) oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem albo do udostępniania go anonimowo;
3) nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania;
4) decydowania o pierwszym udostępnieniu utworu publiczności;
5) nadzoru nad sposobem korzystania z utworu.
Prawnicy te pięć punktów zbiorczo nazywają „autorskimi prawami osobistymi”.
Są to prawa nieograniczone w czasie i nie można ich sprzedać, zrzec się ich, ani w jakikolwiek sposób sprawić, że nie będą dalej obowiązywać.
Jeżeli więc w przyszłości ludzkość czeka nuklearna zagłada, to po naszej cywilizacji pozostaną zgliszcza, karaluchy i… autorskie prawa osobiste.
Myślę, że pewną część autorskich praw osobistych jesteś w stanie rozumieć i zaakceptować w kontekście sztuki. Jeżeli ktoś „popełnił” pejzaż to nie jest niczym dziwnym, że opatrzył go w rogu swoim podpisem. Wielkiemu artyście pewnie też wybaczysz decyzję o tym, czy jego ponadczasowe dzieło trafi do Galerii Sztuki Narodowej czy też pozostanie w prywatnej kolekcji.
Jednak wpis na parasolkowym blogu to nie obraz olejny. Jakim więc cudem content marketing daje radę w starciu z prawem autorskim?
Zdradzę Ci sekret pokonywania wszelkich prawnych barier. Są na to zasadniczo tylko dwa sposoby.
1. Możesz zignorować problem i zwyczajnie złamać prawo.
Wielką zaletą tego rozwiązania jest jego prostota. Wystarczy nie robić nic i mieć tylko nadzieję, że wszystko jakoś się ułoży. Często tak jest. Czasami bywa, że nie. Jako prawnik – nie polecam.
2. Drugi sposób to zawarcie umowy z agencją content marketingową.
Już starożytni Rzymianie hołdowali prawnej zasadzie, że „chcącemu nie dzieje się krzywda” (a na swoje parasolki mówili „umbraculum”).
Dlatego, co prawda Twórca nie może zrzec się swojego autorstwa, ale może upoważnić klienta do publikacji contentu bez oznaczania go jako jego autora.
Agencja teoretycznie ma prawo do wykonywania nadzoru autorskiego, ale może też zobowiązać się, że nie będzie z tegoż prawa korzystać.
Wreszcie, jeżeli otrzymujesz content to z samej umowy wynika moment, miejsce i forma jego publikacji.
Wniosek?
Umowy mogą zapewnić Ci bezpieczeństwo i święty spokój.
Zadbaj o nie i to nie tylko wtedy, gdy kupujesz używany samochód (gdyby ludzie byli tak staranni przy innych umowach…), ale także gdy wspierasz rozwój swojego biznesu content marketingiem.
Autor
Bartosz Gajek
Adwokat zajmujący się prawem reklamy i marketingu. Na co dzień doradza agencjom kreatywnym i firmowym działom marketingu jak budować skuteczny, ale jednocześnie bezpieczny przekaz reklamowy. Swoją wiedzą prawniczą i przemyśleniami dzieli się na blogu naratunekkreatywnym.pl
Zaufaj specjalistom z ponad 10 letnim doświadczeniem.
Twój content w dobrych rękach
Skuteczna agencja content marketingowa.
Spis treści: